7/11/2011

Histologia

Kolejnym przedmiotem, jaki chciałbym opisać, a studenci zapoznają się z nim na I roku jest histologia. Czyli nauka o tkankach. Czyli nauka z gruntu abstrakcyjna, ponieważ uczymy się o budowie MIKROSKOPOWEJ jakiegoś narządu, jakiejś struktury - trudno jest nam wyobrazić sobie, jak dana "rzecz", o której się uczymy, wygląda, dopóki nie zobaczymy tego na ćwiczeniu.
Z anatomią było o tyle łatwiej, że miało się atlasy anatomiczne. Atlasy histologiczne też istnieją, ale:
1.W podręcznikach można znaleźć czasem takie kwiatki jak "komórki cewki śluzowej wypełnione są jasną, piankowatą cytoplazmą" - jak my mamy w atlasie rozpoznać, która cytoplazma jest piankowata? W ogóle, co to jest za słowo? Pianka jak Marshmallow, czy może jak pianka do golenia?
2.Wszystkie struktury ciała człowieka w obrazie mikroskopowym wyglądają bardzo podobnie - różnią się dosłownie szczególikami - np. chrząstka szklista w jednym barwieniu jest niebieskawo-biała, a chrząstka sprężysta - delikatnie brązowa.Szczególnie jest to widoczne w obrębie danego układu, np. poszczególne odcinki jelita cienkiego. Co sprawia, że atlasy histologiczne są 
strasznie jednolite i, po prostu, nieciekawe. Nie jest to wina wydawców, ale po prostu tego, że człowiek jest tak zbudowany pod względem histologicznym. Atlas anatomiczny jest lepszym pomysłem, ponieważ makroskopowo człowiek jest różnorodny. 
Mikroskopowo już trochę mniej - niemal wszędzie ten sam, różowo-czerwony obraz barwienia hematoksyliną + eozyną (z wyjątkami).

Są to kolejne długie ćwiczenia, które naprawdę można skrócić. Niepisaną tradycją jest, że na histologii trzeba mieć zeszycik (czysty), a także kredki. Po to, aby zobaczoną tkankę na mikroskopie/komputerze przerysować do zeszytu i z niego zrobić sobie taki "mini-własny atlas histologiczny made by MiS i sp. z o.o".
Ogólnie pomysł jest fajny ale trochę naiwny. Z założenia ma być tak, że podczas malowania studenci skupiają się na tej czynności, dzięki czemu podwójnie się uczą i lepiej zapamiętują. Okazuje się zresztą, że parę takich "kwiatków wśród studentów" można znaleźć. Znakomita większość jednak maluje bez zastanowienia, bezmyślnie kopiując to, co widzą, czasem nawet 
nie zwracając uwagi na barwienie. Po co? Po to, aby dostać upragnione "zal" za ćwiczenie i po 2-3 godzinach móc w końcu wyjść z sali. 

Inną paranoją histologii mogą być szczegóły, o jakie pytane są studenci (i tu znów ukłon w stronę anatomii). U mnie tak, na szczęście nie było, ale znajomi z jednej z bardzo popularnej uczelni medycznej w Polsce skarżyli mi się, że pytano ich na kolokwiach z rozmiarów poszczególnych komórek. Wcale nie mówię, że jest to nieważne. Przerost ponad normy może świadczyć o poważnym stanie chorobowym, ale tu wchodzimy w kliniki, które (tak na serio) rozpoczynają się dopiero od 3,4 roku! Do tego momentu studenci na pewno zapomną, że średni rozmiar erytrocytu wynosi 7,7 um, a niedojrzałych komórek płciowych u nowo 
narodzonej dziewczynki jest około 2 mln (o embriologii być może będzie mowa potem).
Znów powtarzam : nadmiar szczegółów, które mogą być wprowadzone w póżniejszym terminie, szkodzi, ponieważ przestajemy się skupiać na rzeczach ważnych z punktu widzenia celu, jakie mają pierwsze 2,3 lata - nauczyć nas nauk PODSTAWOWYCH. Nasza uwaga jest kierowana na szczegóły "o które na pewno zapytają na kole/egzaminie".

Kolejną sprawą mogą być "preparaty/szkiełka", z jakich korzystają studenci. Preparat mikroskopowy umieszcza się w mikroskopie, nastawia się ostrość, powiększenie. I co widać? Stary, zażółcony obraz (ponieważ szkiełko podstawowe się po prostu zestarzało), poprzecinany jakimiś rysami (ponieważ szkiełko podstawowe w przeciągu tylu lat wiele razy upadło, popękało), a gdzieniegdzie widać tkankę, która zupełnie nie przypomina tego, co wyczytało się w książce i może obejrzało w atlasie (tu wychodzą mankamenty samej preparatyki histologicznej - nie jest to wina ani studentów, ani asystentów - są to tzw. artefakty). Czasem ręce opadały jak, pełny wiedzy o danej strukturze - komórki mają być walcowate, podchodzę do stanowiska pracy i widzę....no niby jest to walec...jakby spojrzeć od boku...do góry nogami... Ale to znów jest wina 
preparatyki. Jednak skutek jest ten sam - miesza się wiedza nabyta przez książki i wiedza nabyta na ćwiczeniach.
Na innej uczelni w Polsce Zaklad Histologii wybrnął z tego w ciekawy sposób. Zrezygnował z mikroskopów, a na ich miejsce wstawił komputery. W dużym skrócie - preparaty ogląda się jak państwa w Google Earth - im większe powiększenie, tym więcej szczegółów. Ciekawe, nowatorskie, mniej męczące oczy, wygodniejsze. Przy odrobinie szczęścia można nawet porobić zrzuty ekranu (na których widać tkanki), ponagrywać na pendrive i z tego się uczyć, np. do egzaminu. Jednak kredki i tak znów były w ruchu - z tą różnicą, że kopiowało się obraz z ekranu monitora, a nie z mikroskopu. 

Jakichś większych plusów histologii, choć bardzo się starałem, nie potrafilem znaleźć. Dla większości studentów jest to nauka nudna, z ogromem materiału do ogarnięcia (anatomia też nie była mała, ale była ciekawa - nie czuło się takiego obciążenia), który po prostu trzeba "ogarnąć i zaliczyć". Co więcej, na niektórych uczelniach jest to nauka na tzw. "uwalenie studenta" - chyba każdy rozumie o co chodzi :)

Pozdrawiam wszystkich - następna notka będzie o typach studentów na uczelni medycznej - aby zejść trochę z tematu nauki :)

No comments:

Post a Comment