7/26/2011

"CLEAR!! BZZZZZ! CLEAR!!!! BZZZZ! CLEAR!!!!!! BZZZZZ!!!!!....piiiiiiiiiiiii...."

This is a short video from an open-heart surgery:
The heart of this patient is "shaking" in a very strange way. This is called the Ventricular Fibrillation. It is a very dangerous state in which both ventricles of the heart are contracting independently. There is no blood flow throughout the vessels so the brain is exposed to hypoxemia (low level of oxygen in the erytrocytes) and hypoxia (low level of oxygen in the cells). 
After about 5 minutes of VF we can consider a patient is dead due to irreparable brain damage. Mostly.

When we learn basics of the CPR we are taught to use the defibrillator as soon as it is possible. What does the defibrillator do? It sends an electric shock which "resets" the heart (it changes the polarization of cardiomyocytes to the state of depolarization -> when there is no contraction activity). If the patient is lucky, the heart after a few seconds will resume its normal rhythm. 

In various of medical series (dr House, Gray's Anatomy) we often see an usage of defibrillator when the ECG shows a flat line - IT IS A LIE! This flat line is a state (asystole) in which the heart is not contracting at all so what does the defibrillator need to stop?! It will not start the heart again, please remember that!

Conclusion: the defibrillator does NOT START the heart -> it STOPS it in order to help in RESUMING normal rhythm.

In the right bottom of the film you can see an ECG trace and how does it change during VF, usage of defibrillator, resumption of contraction activity.

7/12/2011

The not-always-Immune System.

Our organism is remarkable. Everything is under control the Central Nervous System, the lungs give us an opportunity to breathe, which keeps us alive, oxygen is transported by the red cells troughout the whole body. The Gastrointestinal System provides all the cells with nutrients, thanks to the muscles we can walk, lift groceries... :D

Lots of things, indeed.

One of the systems in our body is the Immune System, which is our line of defence against microorganisms such as bacteries, viruses, fungus etc. Without it, we would be dead within few hours/days after our birth.
The Immune System is composed of two parts:
*non-specific - all the barieres that protects our ogranism : the skin, the mucouse layers, lysozyme, chloric acid in the gaster, etc. and also special type of cells called monocytes
*specific - 5 types of cells : neutrophils, eosinophils, basophils, limfocytes

(these are very basic information; in reality, the Immune System is much more complex)

In order to defeat the enemy, those two parts of the Immune System must cooperate without any mistakes. When something is broken (for example: there are not as many immune cells as it should be)  - the disease appears.

Sometimes, the Immune System is over-reactive. It triggers the response caused by not dangerous "thing" - this type of disease we call: the allergy, and the percentage of people all over the world, that suffers from this disease is approximatelly from 30 to 40.

I am one of them. I am allergic to mites and fur of cats :)

Today I was in the hospital, in the Allergies Department to get my next immunization against mites. I started on December last year and in the next week I will finish my journey with this immunization :)
Week by week, I have been stung with a needle, at one end of which there was my arm, and at the other and there was a syringe with my medicament - dead mites. Week by week - rising volume.

Some of you would be shocked - "What? He is treated with his own poison? How is that possible?"

The explanation is simple - my organism needs to get used to mites. More specific - to the rising volume of it.

Before my first immunization, my organism triggers a whole immune response to harmless mites: I have sneezed, coughed etc. while other members of my family don't. Especially on Saturdays, when we clean up a whole house and dust was floating everywhere.

Sometimes, when patient is really,really allergic to something, he/she can fall into an anaphylactic shock : the airways become blocked due to swollen mucouse layer and the patient falls into cardiac arrest. When this happens, physycians give patient an injection of epinephrine - it will start the heart and reduce edema of the airways. If patient is lucky.

That tragic response of the organism is a result of releasing 3 mediators of anaphylaxis, mostly from basophiles: histamine, serotonin, heparin. Those mediators are released when we suffer from average disease as well, but not in as high volume as it is during anaphylactic shock.

They have synergistic effect:
* relaxation of the smooth muscle cells in the medial wall of blood vessels which results in..
* ... increased blood flow
* ... increased filtration through the endothelial wall

It helps our organism defeat the disease and we see those effects as a erythema, swelling, temperature rising in the place of injection immunization vaccine.

These are very basic information, as I've already said. For more information I encourage you to look for it for yourself :)

Tomorrow I'm going to clinic to start my second day of holiday practise. I hope something worth writting will happen :)

See you later!

Going worldwide

I'd try to post my next "stories" only in english.

Why?

I want my blog to develop and I want it to be read by as many people as it is possible. I want it to be place, in which lots of medical students (not only, but also "lovers" of the medicine) can share their experiences, thoughts and stories from their life - of course in comments session, main part of this blog is still mine :)

So I encourage YOU to "read,share and check" -> if I make any language or meritorical mistakes :)

See you later!

7/11/2011

***





I nic więcej nie trzeba dodawać :)

O komputerach i organizmie słów kilka(dziesiąt).

Znowu.


Tym razem nie mój, a Ojca Chrzestnego.


Ale to było w planach, nawet się nie dziwię, bo jego komputer jest...dziwny. Kapryśny. Tak jakby śmiał się z każdej próby jego naprawienia (która częściej polega na totalnej reinstalacji systemu - Ojciec Chrzestny ma Dar..)

Od parunastu lat dzierżę niepodzielnie miano Nadwornego Komputerowca Rodziny. Tytuł ten dostałem w momencie, kiedy po raz pierwszy samodzielnie zainstalowałem Win98 SE na jednym z komputerów, który się przez ten dom przewinął, czyli jakieś.... 13 lat temu.

Próbuję w Arkana Wiedzy Tajemnej wprowadzić moją siostrę - nauka idzie bardzo opornie, brak jej pasji i samozaparcia, także jest leniwa :) Ta Sztuka wymaga cierpliwości, której jej niestety brak...

Mój pierwszy komputer (i od razu pierwszy komputer w rodzinie) miał następującą specyfikację:
*AMD 486dx4 100 Mhz
*32 Mb RAM
*250 MB HDD
*Win95

Do którego po jakichś dwóch latach dokupiłem zewnętrzny akcelerator grafiki trójwymiarowej Voodoo 3dfx. W końcu mogłem uruchomić Raymana 2! :P Dziś już takich emocji nie ma :)

Obecnie pracuję na Acer Aspire One:
*Intel Atom 1,66 Ghz ( czyli jakies 1,6 tys. raza szybszy jak pierwszy)
*1 Gb RAM (czyli 32 raza więcej)
*250 Gb HDD (1000 razy więcej)
*Win 7 Starter (czyli licząc od Win95 - moja 8 wersja Okienek, nigdy nie miałem Visty)

I tak pilnując komputera Ojca Chrzestnego - reinstalacja zachodzi sama, patrzę tylko, czy gdzieś po drodze się nie spieprzy - i rozmyślając, doszedłem do dwóch wniosków:
1.Człowiek zawsze będzie chciał więcej - vide porównanie obu maszyn.
2.Organizm człowieka jest bardzo podobny do komputera.

Drugi wniosek może być ciut szokujący, ale jakby się głębiej zastanowić, to:
*wszystkie części komputera osadzone są na szkielecie, jakim jest płyta główna - wszystkie części człowieka są osadzone na szkielecie kostnym
*najważniejszą częścią komputera jest procesor, który spełnia funkcje mózgu u człowieka
*informacje w obrębie komputera są przesyłane kabelkami, w organizmie człowieka - nerwami i naczyniami
*zarówno komputer jak i człowiek posiadają urządzenia wejścia/wyjścia : klawiatura/ręce ; monitor/krtań ; myszka/jama ustna itd. , przykładów można mnożyć :) 

Może to stąd wzięła się moja medycyna? Próba naprawy czegoś...większego..? Ambitniejszego? Z drugiej strony wtedy to moje studiowanie byłoby takie ciut puste, bez większego celu.

Człowiek jedynie jako genialna maszyna.








Nie lubię tego.

"Już mi niosą stetoskop Littmanna..."

No i zaczęło się...prawie :) W poniedziałek rozpoczynam praktyki po II roku. Doktor prowadzący powiedział, że mam się stawić na 8:00 w gabinecie zabiegowym i tam spędzić pierwszy dzień. On sam ma w międzyczasie wpaść z planem na następne dni.

Jak to mówią w Gwiezdnych Wojnach: "I have a bad feeling about this..."

No ale się zobaczy :)

FIXMBR

Mówią, że Internet jest nieprzebraną skarbnicą wiedzy, informacji, plików. Mówią, że jego zasobność jest nieograniczona, liczona w setkach (pewnie nawet w milionach) terabajtów. Mówią, że wystarczy wpisać w Google szukaną frazę, a ono od razu poda szukany wynik.

Tak, to prawda, jeżeli:
*nie szukasz niczego konkretnego
*nie spieszy Ci się
*masz gdzieś "jakość" wyszukanej informacji

Za przeproszeniem, ja pierd*****, trzy godziny, trzy! bite! godziny szukałem obrazu dyskietki startowej winXP, którą dałoby się nagrać na pendrive i z niego uruchomić komputer. Potem przywrócić sektor rozruchowy. Na samym końcu zaaktywować partycję odzyskiwania systemu...
Jak widać "jakość" tego szukanego obrazu musiała spełniać wiele wymagań, a internet nie lubi takich subtelności :P 

..zachciało się linuxa......


Tak więc siedzę i patrzę (W KOŃCU!!) jak pasek postępu przywracania na drugim laptopie idzie do przodu...1%..2%...3%... 


Znając prawa Murphy'ego - gdybym nie potrzebował tego obrazu dyskietki to znalazłbym ją na pierwszej lepszej stronie..

Fizjologia

Pierwsze trzy lata medycyny są to tzw. nauki podstawowe. Kliniki tu dużo się nie doświadczy, bo nie posiada się właściwego oparcia, w myśl zasady - "chcesz leczyć? poznaj najpierw to, co leczysz".
Dlatego na pierwszym roku student uczy się, jak zbudowany jest "prawidłowy" człowiek (anatomia + histologia, która na niektórych uczelniach zachodzi jeszcze na semestr zimowy drugiego roku). Na drugim roku, obyty w tą wiedzę, adept uczy się, jak działa "prawidłowy" człowiek (fizjologia + biochemia), natomiast na trzecim roku dowiadujemy się, jak jest zbudowany i jak działa człowiek "nieprawidłowy" (patomorfologia + patofizjologia). Oczywiście pomijam tu takie przedmioty jak psychologia, farmakologia itd. ale robię to specjalnie, coby tylko ukazać sens, na dobrą sprawę, POŁOWY studiów medycznych. 

Coby jednak być całkowicie szczerym, na trzecim roku powoli wchodzą kliniki. Są to tzw. propedeutyki, gdzie studenci (obyci już w stetoskopy) stawiają swoje pierwsze kroki jako "lekarze" :) Na mojej uczelni są to propedeutyki pediatrii, onkologii, interny. Są to bardziej ogólne ramy tych klinik - przynajmniej tyle wiem z opowieści starszaków, więcej na ten temat od października :)

Po tak długim wstępie przechodzę do meritum. Fizjologia. Na tylnej okładce podręcznika prof. Konturka można przeczytać, że jest to "królowa nauk medycznych". Przyznaję, fizjologię człowieka powinni znać wszyscy lekarze, bo bez tego nie sposób ruszyć dalej :) 


W Polsce dominują 2 główne podręczniki do tego przedmiotu:
* "Fizjologia człowieka z elementami fizjologii stosowanej i klinicznej" pod redakcją prof. Traczyka
* "Fizjologia człowieka" pod redakcją prof. Konturka

Okazuje się, że Traczyk i Konturek dla fizjologii są tym samym, co odpowiednio Bochenek i Pituchowa dla anatomii :) 

Ten pierwszy podręcznik rozwleka się, i to strasznie. Na przykład w temacie związanym z fizjologią nerek, zanim doczytamy się, co to jest klirens nerkowy, możemy się dowiedzieć, jak zbudowane jest urządzenie umożliwiające pomiar tego klirensu, z jakiego materiału i czy jest drogie :D Podobnie Bochenek - zanim dowiedzieliśmy się o budowie kręgu odcinka piersiowego kręgosłupa człowieka, wertowaliśmy informacje o ewolucji tego kręgu od rekina począwszy :)
Podręcznik ten jednak jest Biblią fizjologiczną - jeżeli czegoś tam nie ma, to nie istnieje, jeżeli Traczyk coś neguje, to tak ma być :)

Podręcznik profesora Konturka jest...dziwny. Miejscami lepiej się go czyta jak Traczyka, czasami jest nie do przełknięcia, czasami zdarzają się wzajemne zaprzeczenia i student głupieje. Jest on jednak idealny dla osób, które nienawidzą szukać jakiegoś zagadnienia przez godzinę, aby się go nauczyć w 3 minuty. Jednak papier wykorzystany w najnowszym wydaniu podręcznika zbiera negatywne opinie. Jest on prawie kredowy i tak prześwitujący, i delikatny, że przewracając kartki, niejednokrotnie bałem się, że go porwę :)
Ogólnie oceniam go dobrze jako źródło wiedzy, natomiast Traczyka bardzo dobrze.

Na jednej uczelni w Polsce dodatkowo mocno zaznaczają się "Fizjologiczne podstawy wysiłku fizycznego" i "Fizjologia człowieka", oba pod redakcją prof. Górskiego. Pierwszy z nich jest głównym podręcznikiem studentów fizjoterapii, a drugi innych licencjatów medycznych. Dlaczego też studenci lekarskiego używają tych podręczników? Miałem okazję parę razy mieć te książki w rękach i o pierwszej muszę powiedzieć tak: jeżeli student medycyny nauczy się absolutnie wszystkiego z tej pozycji, uzyska minimum wiedzy fizjologicznej, którą powinien znać każdy lekarz! Pomimo tego, że podręcznik ten jest skierowany dla studentów innego kierunku.  

Dlatego sam jechałem przez cały drugi rok z trio: Konturek, Górski, Traczyk. Wystarczyło na czwórkę w pierwszym terminie :)

Istnieją jeszcze dwa nazwiska: Ganong i Bullock - jednak na tyle rzadko do nich zaglądałem, że nie mogę wydać wartościowej opinii. 

Ciekawostką może być fakt, że niemal wszystkie podręczniki fizjologii traktują układ nerwowy jako najważniejszy i umieszczają go jako pierwszy rozdział. Tylko Konturek się wyłamuje z tego schematu, umieszczając go pod koniec podręcznika :) 

Same zajęcia u mnie na uczelni wyglądały w ten sposób, że trwały one łącznie 3,5 godziny. Półtorej pierwsza część zajęć, 30 minut przerwy i drugie półtorej godziny zajęć. Jedna połowa to były rozważania teoretyczne, druga to część praktyczna. 

Rozważania teoretyczne odbywały się na zasadzie małej rozmowy ze wszystkimi studentami obecnymi na sali ćwiczeń (jakieś 12 osób), gdzie każdy się chwalił swoją wiedzą bądź niewiedzą, w zależności jak wyszło :) Naprawdę nic szczególnego :) Domyślam się, że na większości uczelni wyglądają one podobnie.

Część praktyczna u mnie polegała głównie na tym, że chodziliśmy do sali komputerowej, gdzie mieliśmy zainstalowane dwa pakiety programów fizjologicznych, mając możliwość interakcji z nerwami, mięśniami, sercem itp. :) Takie praktyczne wykorzystanie wiedzy.
Natomiast na jednej z uczelni w Polsce (wiadomość z pierwszej ręki, od studenta tej uczelni), niektóre części praktyczne przypominały dawne eksperymenty fizjologiczne. Czyli: żabka w gilotynkę, ciach, głowa bach! i mamy preparat do ćwiczeń :) U mnie nigdy czegoś takiego nie było - bo obrońcy praw zwierząt, bla bla bla.....a przecież bez tych żabek, królików, małp to nic byśmy nie wiedzieli. Zdekapitowaną żabę widzieliśmy, ale tylko na filmie obrazującym doświadczenie Turcka. 

(po więcej informacji odnośnie konfliktu obrońcy praw zwierząt vs fizjolodzy zapraszam do bodajże "Zwycięstwa Chirurgów" Thorwalda lub "Kruchego domu duszy" tegoż samego autora)

I od razu anegdotka :) Do KAŻDEGO ćwiczenia przeznaczona była część praktyczna. I jak mieliśmy ćwiczenie z fizjologii układu płciowego żeńskiego i męskiego to się zastanawialiśmy, co nam wymyślą.... 

Wchodzimy do sali i widzimy na stole mikroskop. Po paru minutach przychodzi asystentka i mówi:

-"Moi państwo, jak widzicie mamy mikroskop, tak więc wymazy z szyjki macicy sobie obejrzymy..natomiast....no..ekhm...nie mamy, nazwijmy to, męskich próbek"

W tym momencie włącza się kolega:

-"Pani X, pani się nie martwi, zaraz wyślemy kolegę Y, jest przygotowany (oczywiście kolega Y zdębiał, z miną "o co chodzi?").
-"Panie Y" - mówi asystentka - "Pan się nie martwi, mamy przygotowany specjalny pokoik"

Na to kolega Y:

-"A jakieś dobre filmy macie?"
-"Nie, ale gazety są" 

Jak widać, zakład fizjologii był przygotowany prawie że na wszystko, niestety nie na to, że kolega Y jednak się zbuntuje i nie pójdzie sobie zrobić dobrze a nam pomóc :D (W tym momencie bardzo łatwo wykombinować, gdzie studiuję - wystarczy, że było się świadkiem tej sytuacji :D) 

Z części praktycznych mieliśmy jeszcze wykonywanie EKG, oznaczanie grup krwi, badanie wzroku, ćwiczenia fizyczne, BMI...innymi słowy dużo prostych testów wykonywanych na codzień w szpitalach, przychodniach. Umożliwiły one nam inne podejście do fizjologii człowieka i dały nam poczucie jakiegoś celu w tym, co robimy :)

Wracając do tematu. Na fizjologii uczymy się tego, jak działa "prawidłowy" człowiek, o czym już wspomniałem.  Moja subiektywna ocena jest taka, że był to najlepszy przedmiot na II roku. Ciekawy, dynamiczny, z sensem. Człowiek widział, wyobrażał sobie to, czego się uczył - zupełnie inna nauka jak chociażby biochemia. Jednak nie ma co dużo o nim opowiadać - tematy wybrane do nauczenia były z sensem, żadnych zbędnych szczegółów. Gdyby tylko wszystkie przedmioty były tak prowadzone, to te studia nie byłyby tak odczuwalne :) Dlatego wolałem się tu skupić na stronie technicznej tego przedmiotu, bo minusów w samym przedmiocie nie znajduję (no może te skazy podręcznikowe), przynajmniej ja!

Wakacyjne boje

Od 27.06 mam wakacje - kolejny rok akademicki skończyłem zaliczeniem egzaminu z "ukochanej" biochemii.
Po uzyskaniu wpisu spojrzałem po liście "odhaczonych" przedmiotów i moją pierwszą myślą było - "ten drugi rok strasznie szybko minął... za szybko"

No niby jeszcze do końca nie minął - została jego najprzyjemniejsza część według mnie - praktyki wakacyjne! Kiedy to student ma dostęp do żywej medycyny, może wykorzystać swoją ogromną wiedzę w praktyce, przynajmniej teoretycznie :) 

Po I roku obowiązywała nas praktyka tzw. pielęgniarska, po której musieliśmy zdobyć takie umiejętności jak: prawidłowe ścielenie łóżka, karmienie pacjenta, zakładanie dojść dożylnych, pobieranie krwi, wykonywanie EKG itp. i to przez cały miesiąc (140 godzin) i znów, przynajmniej teoretycznie :) W praktyce może się okazać, że nie trzeba siedzieć w szpitalu 140 godzin tylko parę dni, bo "i tak ordynator postawi pieczątkę", można się dowiedzieć, że "karmienie pacjenta to nie dla was, wy będziecie lekarzami, a to zostawiajmy pielęgniarkom", a dojścia dożylnego nigdy się nie założy, bo albo pacjent się boi, że go uszkodzimy, albo pielęgniarka nas ucząca, że uszkodzimy pacjenta, albo my się boimy, że uszkodzimy wszystko dookoła :)

Oczywiście trochę przesadzam, ale jak rozmawiałem z moimi z roku, to mniejszość wykonywała wszystko to, czego wymagała od nich karta praktyk i siedzieli w szpitalu cały miesiąc. 
Mogło wynikać to z dwóch powodów:
a) ambicji
b) zaangażowanych w nauczenie studenta opiekuna praktyk na danym oddziale.

Wtedy naprawdę praktyki są przyjemnością, człowiek się dużo nauczy i poczuje się "mądrze" :D

A pozostała większość? Dlaczego ich praktyki są niekompletne?
I znów:
a) brak ambicji
b) beznadziejni opiekunowie praktyk

Na brak ambicji raczej nie powinienem narzekać - studenci naprawdę chcą się przez wakacje czegoś nauczyć, czegoś innego niż suche kucie faktów z książki. Głównie chodzi o ten drugi punkt - osoby prowadzące praktyki na danym oddziale najchętniej podpisaliby praktykę od razu, ani razu nie widząc studenta u siebie, bo "to tylko dodatkowy kłopot, kręcą się pod nogami, zadają jakieś dziwne pytania, jeszcze jakiegoś pacjenta popsują". Niestety istnieją również studenci wyznający podobną filozofię..

A gdzie my mamy kurde się nauczyć medycyny, jak nie u was?! :)

Po II roku zaczynają się praktyki "lekarskie" - teraz "lekarza rodzinnego". Daj Boże trafić do narwańca, który jest fascynatem i będzie starał się przekazać swoją wiedzę mnie, czyli szaremu studentowi :)

Tak wiec rozpocząłem wakacje i dopiero teraz o tym mówię, bo wcześniej siedziałem z kumplami nad jeziorem :P

Może macie jakieś pytania, może o czymś chcielibyście poczytać?

Siła przyzwyczajenia

Oto dowod, jak tradycja i sila przyzwyczajenia nadal sa silne w swiecie medycznym. Fragment jednego z dosc znanych w srodowisku akademickim podrecznika do biochemii lekarskiej:

"Czynniki martwicy nowotworow sa odrebna, heterogenna grupa cytokin, a przypisana im nazwa nie odpowiada funkcjom biologicznym, jakie spelniaja."

Domyslam sie, ze to bylo tak: ktos, kiedys, moze calkiem niedawno, zauwazyl umierajace komorki nowotworowe i w ich bliskim otoczeniu wlasnie te cytokiny. Nazwal je tak, poniewaz w tym momencie wychodzil z zalozenia, ze musza one powodowac lize komorek nowotworowych. 

I TADAM!: tak powstaly czynniki martwicy nowotworow, ktorych glowna funkcja jest przemiania niedojrzalych limfocytow B i T w ich dorosle formy, a jesli chodzi o dzialanie cytotoksyczne na komorki nowotworowe - ta dzialalnosc jest rzadka (wg informacji z innych zrodel). 

No ale stara nazwa zostala i wprawia w blad kolejne pokolenia studentow, ktorzy (dosc slusznie) staraja sie wywiazac funkcje jakiegos zwiazku z jego nazwy, zakladajac, ze nazwa jest nadana logicznie lub choc zaktualizowana. 

Tak samo z wazopresyna. Jest to hormon produkowany w jadrze nadwzrokowym podwzgorza, magazynowany w tylnym placie przysadki mozgowej i stamtad wydzielany. Jego glowna funkcja jest regulowanie ilosci wody w organizmie, glownie poprzez wbudowywanie specjalnych kanalow wodnych do kanalika nerkowego. W wyniku tego dzialania, w momencie, w ktorym organizm wysyla sygnal "mam za malo wody", dochodzi do jej pobierania ze swiatla tego kanalika nerkowego, co bedzie skutkowac w wyrownaniu poziomu wolnej wody w organizmie, a takze w zageszczaniu moczu. 

Jednak nazwa sugeruje co innego VASO (naczynie) PRESYNA (ucisk) - tlumaczenie bardzo chalupnicze :)
Czyli mozemy sie domyslac, ze zwiazek ten bedzie powodowal ucisk naczynia, zwezal jego swiatlo, a przez co - podnosil cisnienie tetnicze. Tak rzeczywiscie jest, ale tylko, gdy wazopresyna bedzie podana z zewnatrz, w stezeniach farmakologicznych. 

Dlatego tez na zachodzie przyjela sie inna nazwa tego zwiazku, ktora jest blizej spokrewniona z jego funkcja - Antidiuretic Hormone - ADH - hormon antydiuretyczny. Czyli przeciwdziala (anty) wydalaniu moczu (diureza). 
Na szczescie rowniez w Polsce coraz czesciej wazopresyna jest nazywana jako ADH. 

Takich przykladow naprawde jest wiele...swiadcza o przyzwyczajeniu Najwyzszych Glow Medycyny, bo "tak ich kiedys nauczono, przyjelo sie, to po co to zmieniac?" 

Moze aby studentom uczylo sie lepiej, a potem, jako przyszlym lekarzom, lepiej sie tlumaczylo pacjentowi zawilosci ich choroby? 

Krótkie streszczenie

Od mojej ostatniej wizyty tu minęły 3 miesiące i jeden dzień. Mogę ten czas nazwać tzw. międzyczasem, w którym:
*skończyły się wszystkie zajęcia II roku
*zaczęła się sesja - fizjologia zaliczona, a z biochemii niedługo egzamin.

Naprawdę nie wiem, po co mi w życiu lekarskim wzór tetrahydrofolianu albo wiedza, że w strukturze a-helisy białka odległość osiowa dwu aminokwasów wynosi 0,15 nm.


A może ja po prostu jestem za głupi?

G-A-P-O + Psychologia

Siedząc już dwa lata na uczelni zdążyłem przeprowadzić parę obserwacji (większość nieświadomych, poprzez zwykłe, codzienne kontakty) i mogę dojść do wniosku, że studenci uczelni medycznej (ale pewnie też i wszystkich innych uczelni) dzielą się na 
tzw. G-A-P-O:
*Geniusze
*Ambicjusze
*Przeciętniusze
*Olewusze

Student, który uzyskuje rangę GENIUSZA, po prostu wie wszystko. O cokolwiek byś się nie zapytał, on zawsze ma przygotowaną odpowiedź, nawet się nad nią nie zastanawia. Ledwo skończysz zadawać pytanie (ba! nawet nie dokończysz) on już odpowiada. Swój ogrom wiedzy zawdzięcza albo godzinom spędzonym nad książkami, albo super pamięci wspomaganej jakimiś technikami. Co najlepsze, GENIUSZ zazwyczaj jeszcze znajduje czas dla siebie (imprezy, spotkania, koła naukowe) i godzi to jakoś z uzyskiwaniem samych piątek, czwórek. Okazuje się, że GENIUSZY jeszcze można dodatkowo podzielić:
- GENIUSZ DO_RANY_PRZYŁÓŻ -> wie, że jest najlepszy, ale się z tym nie obnosi, każdą odpowiedź na postawione pytanie kończy słowami "ale nie jestem pewien", co znaczy, że i tak ma rację. 
- GENIUSZ BO_TO_JA_JESTEM_BOGIEM -> wie, że jest najlepszy i chce to zawsze i wszędzie pokazać. Każdą odpowiedź zaczyna słowami "Jak wyczytałem w BOCHENKU/TRACZYKU/STRAYER'RZE i dodatkowych książkach..", aby pokazać, że dla niego najtrudniejsze książki to nic, skoro jeszcze może czytać dodatkowe. Swoją odpowiedzią tylko utwierdzi Cię w przekonaniu, że nic nie umiesz i nie jesteś godzien studiowania na tej uczelni.

Oba typy GENIUSZY istnieją w dosyć licznej populacji i występuje tu zjawisko na zasadzie "równowagi dynamicznej", tudzież "odwracalności reakcji" -> jeden typ GENIUSZA potrafi przekształcić się w drugiego i odwrotnie, choć równowaga bardziej przesunięta jest w stronę DO_RANY_PRZYŁÓŻ. Okazuje się jednak, że BO_TO_JA_JESTEM_BOGIEM są bardziej widoczni, krzykliwi.Jednak nie spotkałem się z sytuacją, w której GENIUSZ, lub pozostale grupy specjalnie odpowiedziały źle na pytanie. Może muszę przeprowadzić dodatkowe obserwacje :) 

AMBICJUSZ wsytępuje w populacji niemal tak samo licznej, jak łącznie GENIUSZE. Student tej grupy stara się zostać GENIUSZEM i niektórym to wychodzi, a niektórym nie. Tak samo dużo spędzają czasu nad książkami, choć częściej oscylują w granicach ocen 3+/4+, nieważne, jakby się starali. Jest to najbardziej pokrzywdzona grupa studentów, ponieważ ambicje wygrywają tutaj dosyć często (acz nie zawsze) ze zdrowym rozsądkiem -> przeciętny AMBICJUSZ nie potrafi podzielić czas na "do nauki" i na "do zabawy" -> często tego pierwszego czasu jest za dużo. Często trawi też ich irracjonalny lęk o to, czy nie zostaną wyrzuceni z uczelni, bo "nie zdadzą jednego kolokwium w pierwszym terminie i to pociągnie za sobą kaskadę niezdawalności..". W tej grupie jakoś brak tak charakterystycznego podziału, jak wśród GENIUSZY.

Najwięcej jest jednak PRZECIĘTNIUSZY. Trójka, maksymalnie 3+ to wymarzone oceny danego studenta, a 4 i 5 wpadają tylko wtedy, gdy wcześniej zapowiedzieli to prorocy lub PRZECIĘTNIUSZ wbije się do jakiejś pracy grupowej, w której większość to GENIUSZE/AMBICJUSZE. Idealny stosunek praca/zabawa i nie tak wygórowane ambicje jak AMBICJUSZ skutkują w tym, że jest to 
najzdrowsza grupa studentów. Nie przejmują się, że od czasu do czasu wpadnie drugi termin, bo zaliczą go na swoje ukochane "dst". Jednak jest to też najbardziej szara grupa studentów -> raczej nigdzie się nie udzielają. 

OLEWUSZE stanowią dużo mniejszą grupę niż GENIUSZE/AMBICJUSZE. Student taki nie zalicza w pierwszym terminie, czasem też i drugim, rzadko pojawia się na zajęciach, dosyć często trzeba mu pomagać w nauce. Raczej nie warto pytać się takiego studenta o rzeczy związane z nauką, bo albo nie zrozumie, o co go pytasz, albo odpowie źle (z niewiedzy, a nie z wredności). Często na uczelnię medyczną dostał się z przypadku (akurat tak dobrze maturę napisał) lub "bo rodzice kazali". Jako, że jest to skrajna grupa studentów, podobnie jak w przypadku GENIUSZY, można tu wystosować dodatkowy podział:
- OLEWUSZ JAM_JEST_ŚWIADOM -> wie, że olewa naukę, choć w takim przypadku zakwalifikowanie go do OLEWUSZY może być trochę krzywdzące. Problemy rodzinne, praca, zły sposób nauki sprawiają, że temu człowiekowi po prostu nauka nie wychodzi, często też ma większe problemy, które go przytłaczają. Dlatego OLEWA naukę (i stąd zakwalifikowanie), a nie z powodu lenistwa. Często potrzebuje pomocy, ale na zasadzie nakierowania - w końcu sam się nauczy i zda. Równie często nadrabią dobrą miną.
- OLEWUSZ A_CHUJ_MNIE_TO_OBCHODZI -> nazwa całkowicie definiuje tą grupę społeczną. Wie, że olewa, ale robi to na własne życzenie. Jeżeli zaliczy w pierwszym terminie, to jest to jeszcze większy cud, jak 5 u PRZECIĘTNIUSZY. Tonie w ściągach, giełdach, kserówkach, ale nie świadczy to o jego zaangażowaniu w naukę, tylko o "ręce w nocniku", gdy zbliża się 
ostateczni termin. Warunek traktuje jako "tak bardzo lubiłem ten przedmiot, że chcę go jeszcze raz się uczyć". Często też jest pokrzywdzony, bo "to ten zły asystent/doktor jest wredny a ja na pewno napisałem na 3 z dwoma!". Jeżeli taki osobnik zapyta się Ciebie o pomoc, wykręć się/zaprzecz lub uciekaj, ale nigdy nie odpowiadaj twierdząco. Zazwyczaj prośba "pomożesz mi podczas koła?" będzie świadczyć o tym, że napiszesz 2 prace - swoją i jego, w tzw. międzyczasie.

A Ty, do której grupy się zaliczasz?

------------------------------------------------------------------------------------------------------------

Na ostatnich zajęciach z psychologii mieliśmy dyskusję na temat osoby przewlekle chorej, czasem w obliczu śmierci. Zastanowiło mnie to, że tak trudny temat, jak poinformowanie samej osoby chorej lub rodziny o zbliżającej się śmierci, został potraktowany bardzo przedmiotowo : jeden, maks dwa slajdy. Jedyne, co z tego zapamiętałem, to słowa dr prowadzącego "każda 
negatywna reakcja pacjenta lub rodziny w waszym kierunku będzie świadczyć głównie o tym, że pacjent/rodzina nie mogą poradzić sobie z negatywnym przekazem tej informacji". 
Brak natomiast było rady na temat, jak sobie z taką sytuacją poradzić, nie dowiedziliśmy sie o żadnych technikach "rozmowy z pacjentem". Nie dowiedzieliśmy się, jak uspokoić pacjenta,rodziny, ale też i siebie.

Mam nadzieję, że w ciągu kolejnych 4 lat dowiemy się coś na ten temat więcej...

Histologia

Kolejnym przedmiotem, jaki chciałbym opisać, a studenci zapoznają się z nim na I roku jest histologia. Czyli nauka o tkankach. Czyli nauka z gruntu abstrakcyjna, ponieważ uczymy się o budowie MIKROSKOPOWEJ jakiegoś narządu, jakiejś struktury - trudno jest nam wyobrazić sobie, jak dana "rzecz", o której się uczymy, wygląda, dopóki nie zobaczymy tego na ćwiczeniu.
Z anatomią było o tyle łatwiej, że miało się atlasy anatomiczne. Atlasy histologiczne też istnieją, ale:
1.W podręcznikach można znaleźć czasem takie kwiatki jak "komórki cewki śluzowej wypełnione są jasną, piankowatą cytoplazmą" - jak my mamy w atlasie rozpoznać, która cytoplazma jest piankowata? W ogóle, co to jest za słowo? Pianka jak Marshmallow, czy może jak pianka do golenia?
2.Wszystkie struktury ciała człowieka w obrazie mikroskopowym wyglądają bardzo podobnie - różnią się dosłownie szczególikami - np. chrząstka szklista w jednym barwieniu jest niebieskawo-biała, a chrząstka sprężysta - delikatnie brązowa.Szczególnie jest to widoczne w obrębie danego układu, np. poszczególne odcinki jelita cienkiego. Co sprawia, że atlasy histologiczne są 
strasznie jednolite i, po prostu, nieciekawe. Nie jest to wina wydawców, ale po prostu tego, że człowiek jest tak zbudowany pod względem histologicznym. Atlas anatomiczny jest lepszym pomysłem, ponieważ makroskopowo człowiek jest różnorodny. 
Mikroskopowo już trochę mniej - niemal wszędzie ten sam, różowo-czerwony obraz barwienia hematoksyliną + eozyną (z wyjątkami).

Są to kolejne długie ćwiczenia, które naprawdę można skrócić. Niepisaną tradycją jest, że na histologii trzeba mieć zeszycik (czysty), a także kredki. Po to, aby zobaczoną tkankę na mikroskopie/komputerze przerysować do zeszytu i z niego zrobić sobie taki "mini-własny atlas histologiczny made by MiS i sp. z o.o".
Ogólnie pomysł jest fajny ale trochę naiwny. Z założenia ma być tak, że podczas malowania studenci skupiają się na tej czynności, dzięki czemu podwójnie się uczą i lepiej zapamiętują. Okazuje się zresztą, że parę takich "kwiatków wśród studentów" można znaleźć. Znakomita większość jednak maluje bez zastanowienia, bezmyślnie kopiując to, co widzą, czasem nawet 
nie zwracając uwagi na barwienie. Po co? Po to, aby dostać upragnione "zal" za ćwiczenie i po 2-3 godzinach móc w końcu wyjść z sali. 

Inną paranoją histologii mogą być szczegóły, o jakie pytane są studenci (i tu znów ukłon w stronę anatomii). U mnie tak, na szczęście nie było, ale znajomi z jednej z bardzo popularnej uczelni medycznej w Polsce skarżyli mi się, że pytano ich na kolokwiach z rozmiarów poszczególnych komórek. Wcale nie mówię, że jest to nieważne. Przerost ponad normy może świadczyć o poważnym stanie chorobowym, ale tu wchodzimy w kliniki, które (tak na serio) rozpoczynają się dopiero od 3,4 roku! Do tego momentu studenci na pewno zapomną, że średni rozmiar erytrocytu wynosi 7,7 um, a niedojrzałych komórek płciowych u nowo 
narodzonej dziewczynki jest około 2 mln (o embriologii być może będzie mowa potem).
Znów powtarzam : nadmiar szczegółów, które mogą być wprowadzone w póżniejszym terminie, szkodzi, ponieważ przestajemy się skupiać na rzeczach ważnych z punktu widzenia celu, jakie mają pierwsze 2,3 lata - nauczyć nas nauk PODSTAWOWYCH. Nasza uwaga jest kierowana na szczegóły "o które na pewno zapytają na kole/egzaminie".

Kolejną sprawą mogą być "preparaty/szkiełka", z jakich korzystają studenci. Preparat mikroskopowy umieszcza się w mikroskopie, nastawia się ostrość, powiększenie. I co widać? Stary, zażółcony obraz (ponieważ szkiełko podstawowe się po prostu zestarzało), poprzecinany jakimiś rysami (ponieważ szkiełko podstawowe w przeciągu tylu lat wiele razy upadło, popękało), a gdzieniegdzie widać tkankę, która zupełnie nie przypomina tego, co wyczytało się w książce i może obejrzało w atlasie (tu wychodzą mankamenty samej preparatyki histologicznej - nie jest to wina ani studentów, ani asystentów - są to tzw. artefakty). Czasem ręce opadały jak, pełny wiedzy o danej strukturze - komórki mają być walcowate, podchodzę do stanowiska pracy i widzę....no niby jest to walec...jakby spojrzeć od boku...do góry nogami... Ale to znów jest wina 
preparatyki. Jednak skutek jest ten sam - miesza się wiedza nabyta przez książki i wiedza nabyta na ćwiczeniach.
Na innej uczelni w Polsce Zaklad Histologii wybrnął z tego w ciekawy sposób. Zrezygnował z mikroskopów, a na ich miejsce wstawił komputery. W dużym skrócie - preparaty ogląda się jak państwa w Google Earth - im większe powiększenie, tym więcej szczegółów. Ciekawe, nowatorskie, mniej męczące oczy, wygodniejsze. Przy odrobinie szczęścia można nawet porobić zrzuty ekranu (na których widać tkanki), ponagrywać na pendrive i z tego się uczyć, np. do egzaminu. Jednak kredki i tak znów były w ruchu - z tą różnicą, że kopiowało się obraz z ekranu monitora, a nie z mikroskopu. 

Jakichś większych plusów histologii, choć bardzo się starałem, nie potrafilem znaleźć. Dla większości studentów jest to nauka nudna, z ogromem materiału do ogarnięcia (anatomia też nie była mała, ale była ciekawa - nie czuło się takiego obciążenia), który po prostu trzeba "ogarnąć i zaliczyć". Co więcej, na niektórych uczelniach jest to nauka na tzw. "uwalenie studenta" - chyba każdy rozumie o co chodzi :)

Pozdrawiam wszystkich - następna notka będzie o typach studentów na uczelni medycznej - aby zejść trochę z tematu nauki :)

Anatomia

Tak jak obiecałem, opiszę pokrótce, jak wyglądały zajęcia na pierwszym roku. 

Każdy pierwszoroczniak, nie tylko studiów medycznych, ma ten sam problem. Jak się przestawić na nowe tryby, gdzie nagle wszyscy wymagają, aby być nauczonym PRZED zajęciami, bo nagle może się okazać, że asystentowi zachce się zrobić kartkówkę - to jest główny problem. Drugim problemem natomiast jest ilość nauki, która, nie ukrywajmy, jest większa na kierunku lekarskim, niż na innych kierunkach. Jeżeli ktoś się na te "nowe tryby" szybko nie przestawi to ma dwa wyjścia : a) przestawić się jak najszybciej ; b) nie przestawić się i mieć nadzieję, że jakoś te 6 lat się pokona.  Ale o tych "trybach przetrwania" na kierunku lekarskim opowiem potem, jak będę omawiał, na jakie grupki dzielą się studenci.

Głównym przedmiotem na pierwszym roku jest anatomia. Długie zajęcia, widoczne w planie co drugi dzień (przypominam: na MOJEJ uczelni, szczegóły pomiędzy uczelniami mogą się różnić, ale sens pozostanie zawsze ten sam - po 6 latach wykształcić Turbodymomana, który wyleczy wszystko i wszystkich), zajmujące albo cały poranek, albo całe popołudnie.
Teoria głosi, że na każde ćwiczenie z anatomii student przychodzi przygotowany, bo może spodziewać się małego sprawdzianu albo na wejście, albo na wyjście z zajęć. 
Praktyka mówi, że nie zawsze człowiek przychodził przygotowany, albo nie zawsze te sprawdziany się odbywały.
Panuje w powszechnej wiadomości obraz, na którym widać studenta medycyny pochylającego się ze skalpelem nad świeżym, dosłownie 5 minut temu przywiezionym z chłodni, ciałem.
Otóż jest to NIEPRAWDA! Na znakomitej większości uczelni medycznych w Polsce, nasze preparaty (uczono nas tak mówić o tych ciałach, abyśmy się od początku uczyli takiej małej znieczulicy) są w opłakanym stanie.
Brak całego mięśnia, nerwu, zbyt krótkie naczynie krwionośne, trzustka kiedyś istniała, a nerkę można wyjąć i zamienić miejscami ze śledzioną.
Powody takiego stanu rzeczy są trzy:
1.Preparaty są STARE! Nasi asystenci mówili nam coś takiego: "oglądają Państwo zwłoki ok 80-letniego mężczyzny, który został zabity podczas II wojny światowej". Czyli, jak można łatwo obliczyć, KOMÓRKI tego preparatu mają łącznie (mamy rok 2011, II wojna skończyła się w 1945) 146 lat!! Nic dziwnego, że wygląda tak jak wygląda.
2.Niektórzy studenci sami niszczą preparaty. Po co? Aby "ta głupia arteria/nerw/mięsień/ciało suteczkowate" nie wystąpiło na sprawdzianie, egzaminie.  
3.Ludzie boją się oddawać swoje ciała na cele naukowe - co skutkuje w tym, że nie mamy nowych ciał i musimy się uczyć na starych, co nakręca spiralę punktu 1 i 2.

Wszystkie te 3 powody prowadzą do paranoi, w których np. asystent mówi "a teraz weźmy ten nerw i jeżeli położymy go tak i tak, to wtedy jest tętnicą i nazywa się arteria ulnaris, a jeżeli położymy go tak i tak, to wtedy jest żyłą i nazywa vena basilica". 

Innym mankamentem nauczania anatomii może być to, że ilość materiału, jaki jest do opanowania, jest OG-RO-MNY! Z czego tak na dobrą sprawę potem, w życiu klinicznym, będzie się wykorzystywać niewiele. "Po studiach dobrze jest, jeżeli lekarz pamięta gdzie jest triceps, a gdzie biceps" - usłyszeliśmy kiedyś od asystenta.  Nie jest to wina studenta, ani tym bardziej nauczycieli, ale właśnie wina ogromu materiału, jaki trzeba opanować. Pytają się nas głównie o 70 odgałęzienie jakieś tętniczki/nerwu i co ona unaczynia/unerwia (nie znaczy, że to nie jest ważne - są rzeczy dużo ważniejsze) a nie o to, np. gdzie leży trzustka, czy nerka, na jakiej wysokości, czy szukać z przodu, czy z tyłu ciała. Po prostu asystenci uznają to za oczywiste, a męczą naszą pamięć szczegółami o to, jaka jest standardowa odległość pomiędzy kolcami miednicy. 
I znów nie chodzi o to, że to nie jest ważne. Może to jest ważne, ale na takie szczegóły przyjdzie czas - na klinikach! 

To chyba wszystkie minusy. Pora na plusy.

Anatomia jest ciekawa! Naprawdę! Nie widziałem studenta na swoim roku, który narzekałby na ten przedmiot, pomimo ilości materiału do opanowania na jedno ćwiczenie. Bo gdzie indziej, niż na uczelni medycznej, człowiek będzie miał możliwość trzymania w ręku serca i płuca innego człowieka, bez żadnych konsekwencji. Więcej! Będzie mógł obejrzeć od środka, dotknąć, powąchać (choć głównie czuło się formalinę). 
Na anatomii można też było normalnie pogadać z innymi studentami, kiedy asystenci zostawiali nas "do pracy samodzielnej". Zazwyczaj praca samodzielna trwała ok. 30 minut, potem człowiek chodził po sali i gadał z innymi studentami. Dlaczego nie uczył się z preparatów? Bo tak naprawdę przejrzał już wszystko, co z rzeczy praktycznych było na ćwiczenie do nauczenia się, a rzeczy teoretyczne były już sprawdzane podczas odpytki, która nie zawsze się odbywała. 
Po jakimś czasie nawet było się przyzwyczajonym do wszechobecnej formaliny :) 

Przypominam jeszcze raz: na każdej uczelni są różne szczegóły - ogół jest ten sam.

Jakby ktoś był czymś więcej zainteresowany - komentarze są Wasze :)

Kolejna notka będzie o innym przedmiocie z I roku. 

Wstęp

Witam!

 

Studiuję medycynę na II roku na jednym z Uniwersytetów/Akademii Medycznych. Na pewno w internecie można znaleźć wiele różnych blogów pisanych przez studentów medycyny. Jednak ja postaram się pokazać nie tyle własne odczucia względem samego studiowania (co też postaram się umieścić), co bardziej uzmysłowić jaka tak naprawdę jest droga studenta tego kierunku.

Jak wygladają ćwiczenia,seminaria,wykłady; jak zachowują się studenci, wykładowcy, profesorowie.

Nie zobaczycie tu żadnych imion, żadnych nazwisk, żadnych nazw własnych.  Pozwoli to uogólnić "historię" na cały kraj, na każdą uczelnię, na każdego studenta.

Tyle słowem wstępu. Potem postaram się opisać, jak wyglądał cały I rok.